Przyjechałam dziś do Bytomia wieczorem, bo zajęcia miałam dopiero o 19. Czwarty rok przygotowuje dyplom, trzeba więc wykorzystywać każdy wolny moment.
W pociągu pomyslałam, że w zasadzie mogłabym tak jechać i jechać. Wyraźnie poczułam ten stan wyjęcia ze zdarzeń, zawieszenie, gdy płynie się tak szybko i niezauważalnie jak sam czas, więc jest się jakby poza nim.
W przestrzeni między fotelami pojawiła się dziewczyna niosąca wrzątek w wielkim metalowym czajniku i wtedy przez moment pomyślałam, że jadę już tak ze dwa tygodnie, że minęliśmy ośnieżone połacie tajgi. Że zbliżamy się do czegoś, co jest na drugim końcu świata, świata leżącego na grzbiecie wielkich żółwi.
Przez wiele lat dzieciństwa myślałam, że kontynenty to plasterki ziemi położone na wodzie...można pod nie podpłynąć i zapukać od spodu. I w sumie..kto wie ??? :)
OdpowiedzUsuńW pewnym sensie kto wie? Gdyby tak zejść pod te żółwie ;)))
UsuńKażdy ma swój koniec (w sensie kraniec) świata. Może Ty już dojechałaś? Krańce nie są złe. Można się napawać, albo wyruszyć od nowa.
OdpowiedzUsuńPołączyć oba?
UsuńTrans transsyberyjski ...
OdpowiedzUsuńMoże mnie przygarną śnieżne pantery...
UsuńO tak! W podróży jest się jakby poza czasem. Lubię ten stan.
OdpowiedzUsuńczasem jest mocniej, czasem lżej...
UsuńRaz byłam tak poza czasem, nawet poza istnieniem, jakby obok. Miałam może 13 lat i byłam potwornie zmęczona, ale pamiętam , to było fajne.
OdpowiedzUsuńTak, zmęczenie ma tu swój wpływ...
Usuń