sobota, 26 stycznia 2013

Ot, dzień...

Wyszłam dziś z domu bez portfela - czyli bez pieniędzy, kart, w tym karty miejskiej.
Do metra wpełzłam więc pod barierką.
Po czym pojechałam nie w tę stronę, w którą chciałam.
Błąd ów powtórzyłabym niechybnie, gdyby nie znajoma, z którą w końcu spotkałam się tam, gdzie miałam się spotkać, by odebrać papiery, bynajmniej nie tajne.
- Twoje metro - zapytałam?
- Nie, Twoje.
W czasie dalszej podróży odebrałam telefon od świeżo zoperowanego męża, że właśnie wyszedł, trochę wcześniej, niż było planowane, i mam już po niego nie jechać, wróci sam autobusem.
Nie opuszczając peronu, przesiadłam się do metra jadącego w przeciwnym kierunku.
Dobrze, że były tylko dwa kierunki.
Po czym brawurowo przejechałam swoją stację.
Gdy dotarłam do domu, mąż już tam był.
Z powodu mrozu i słońca uznał, że warto mnie posłuchać, i przyjechał taksówką. A może po prostu po drodze przestały działać środki farmakologiczne zaaplikowane mu przed zabiegiem.

W moim pokoju stwierdziłam podejrzany zapach.
Tak, to mój piesek miał niestrawność.
W bardzo, ale to bardzo złej lokalizacji.

2 komentarze:

  1. Ania :D:D:D
    kocham te Twoje rozkojarzone historie :)))
    Monsz mam nadzieje dobrze pocienty i pozszywany?
    o reszcie wole nie pisać....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko w obrębie gałki ocznej, więc za bardzo nie widać.
      Zła jestem tylko, że tak wcześnie kazali mu wyjść i jechać na tym mrozie - jeszcze w domu widać było, ze premedykacja trochę jeszcze działa.
      A sądząc po moim rozkojarzeniu dzisiejszym, podziałała też na mnie:)

      Usuń