Wczoraj byłam na Personie w Teatrze Wielkim.
"Być człowiekiem to znaczy nie być samym sobą – twierdził Gombrowicz. Za jego myślą podąża teraz w swoim przedstawieniu Robert Bondara [...] Na ile więc jesteśmy jeszcze autonomicznymi, niepowtarzalnymi istotami, a na ile odbiciem społeczeństwa i innych ludzi?"
Przeczytałam te słowa jeszcze przed spektaklem. Który podobał mi się i prowokował do myślenia.
Więc myślę.
Myślę.
I zastanawiam się, dlaczego uważamy, że istnieje coś takiego jak "bycie samym sobą", zasadniczo odmienne od tego, czym zwykle jesteśmy.
I gdzie to coś jest?
Czy mamy zrywać kolejne warstwy tego, co "nie nasze", i jak długo?
Do czego spodziewamy się dotrzeć, do jakiej molekuły "naszości"?
Czy będzie to wiązka instynktów i pierwszy krzyk?
Bo potem,
wszystko, co nakładamy na siebie potem,
to cudze spojrzenia.
Ale,
ale
dlaczego trudno nam uwierzyć, że z tych spojrzeń właśnie składa się nasza autonomiczność i niepowtarzalność?
Można o tym nie myśleć.
Nosić swoją tożsamość, jak kokon tak twardy, że przypomina kamień. Kamień milczy i się nie zmienia, ale gdy pęka, to na zawsze.
Ale można też czuć,
że nigdy nie uchwycisz jej całej
i nie zatrzymasz.
Pierwsza myśl - setki mechanizmów, które się tworzą pod wpływem spojrzeń, słów, sytuacji. One są bardzo podobne u wszystkich.
OdpowiedzUsuńDruga myśl - nasza autonomiczność powstaje nie ze spojrzeń, tylko z naszej pierwotnej, jedynej w swoim rodzaju, reakcji na te spojrzenia.
Tak. Idąc tym tropem - od czego uciekamy, dlaczego uważamy, że my, to nie my? Cudze spojrzenia plus nasza reakcja równa się pewna całość. Dlaczego uważamy, że to maska. Co chcemy zdjąć i co będzie pod spodem?
UsuńCo chcemy zdjąć? Zazwyczaj chcemy zdjąć coś wtedy, gdy to, co nam ktoś proponuje nie zgadza sięz naszym wewnętrznym przekonaniem i poczuciem tego kim jesteśmy.
UsuńWczoraj bliska mi osoba, zobaczywszy że sporo schudłam, wysłała mi nocną porą smsa
Widziałem dzisiaj w Tobie straszne rzeczy. Teraz modlę się aby cię opuściły.
Ta osoba wyraziwszy o mnie w ten sosób troskę - wyłączyła telefon. Bardzo dobrze, bo gdyby go nie wyłączyła musiałaby się skonfrontować ze złością jaką wywołała we mnie ta durna wiadomość.
Co zrzucam zatem?
Zrzucam z siebie to, gdy ktoś upatruje we mnie kogoś zamieszkanego przez demony.
Zrzucam z siebie przede wszystkim wszystko to, gdzie ktoś widzi mnie projektor dla własnych lęków.
Tak - ale ślad zostaje. Choćby w postaci naszej reakcji na coś takiego. I ten ślad współtworzy nasze ja.
Usuńzanim spotkalismy siebie
OdpowiedzUsuńzanim odkrylismy ze mozna rozmawiac ze sobą
spotykalismy sie z innymi
widzielismy cudzy wzrok, inny był lustrem
rozmawialismy z innymi
spotkanie ze sobą zawsze poprzedzone jest spotkaniem z innym
dopiero dzięki spotkaniu z innym dowiadujemy się że można się spotkać ze sobą
A wiesz, nidgy nie pomyślałam w ten sposób.
OdpowiedzUsuńCoś w tym jest.
Ania, dziś dałaś mi do myślenia.
Jak zwyklez resztą.
Dwie godziny tańca współczesnego i muzyki.
UsuńKazały mi myśleć:)
mało tego, dla mnie osobiście, spotkanie ze soba, to własnie spotkanie z wielością w sobie
OdpowiedzUsuńta wielość któą widzę w świecie zjawiski, ludzi
to również wielość we mnie
nie zamierzam od tego uciekać wręcz przeciwnie
dwoistość umożliwia mi coś tak podstawowego jak np myślenie i odróżnienie stanu myślenia charakteryzowanego przez dwoistość (ja myślę, ja myślę o czymś, to ja jestem tym, kto myśli) od czucia, w którym to czuciu staję się jednym, cała jestem czuciem - może dlatego czucie jest trudniejsze i bardiej zagrażające
ale spoko jest okej, wszystko razem tworzy fajną całość
Zgoda na wielość daje spokój. Io również gotowość do badania, poznawania świata. Paradoksalnie też wzmacnia autonomię, a nie ogranicza. Tak czuję.
UsuńTen wiersz mi się skojarzył z wczorajszym, może ciut z dzisiejszym, tematem. Nie odpowiada na żadne z pytań, jest po prostu wierszem.
OdpowiedzUsuńSharon Olds
Tomik: The Unswept Room
First hour
Pierwsza godzina
W tej godzinie najbardziej byłam sobą. Strząsnęłam z siebie
matkę, leżałam
biorąc pierwsze oddechy, jakby
powietrze w pokoju nadmuchiwało mnie
jak bańkę. Jedyne co miałam do zrobienia:
wychodzić za linią spojrzenia i wracać do siebie,
czując grawitację, jedwab, na sobie zapach jej
kremowej krwi. Powietrze
miękko dotykało mi skórę i usta
wchodziło we mnie i wyciągało małe
westchnienia; nie wiedziałam, że to ja.
Nie bałam się. Leżałam w spokoju
patrzyłam i myślałam bez słów,
mózg dostawał tlen
bezpośrednio, bogata mieszanka do ust.
Nikogo nie nienawidziłam. Przyglądałam się i przyglądałam
i wszystko było ciekawe, byłam
wolna, jeszcze nie zakochana, nie
czyjaś, nie piłam jeszcze
żadnego mleka, nikt mi nie zabrał
serca. Nie byłam bardzo człowiekiem. Nie wiedziałam,
że ktoś jeszcze jest. Leżałam
jak jakiś bóg, przez godzinę. Potem przyszli po mnie
i zabrali mnie do matki
Dobre.
UsuńA mnie z kolei skojarzył się ten ten wiersz z opowiadaniem Lema "Maska", z niektórymi fragmentami. Zwłaszcza z relacją mechanicznej kobiety z jej narodzin.
Och Maska! Przed wielu laty zrobiła na mnie niesamowite wrażenie
UsuńAle łańcuszek skojarzeń:)
znam Osobę, która jest niewidoma i głuchoniema. powiem tyle, że w Jej obecności człowiek staje nagi. trudno to wytłumaczyć. ani opisać.
OdpowiedzUsuńBo przestajemy być odbierani za pomocą znaków konwencjonalnych?
Usuńto działa w dwie strony. brak miejsca na rzeczy zbędne. narośla, zrosty i przerosty. nie ma.
UsuńZgadzam się z Tobą, Ania M., w pełni. Ja jestem "ja", jestem sobą, wraz z tymi mechanizmami obronnymi, maskami, przystosowującymi mnie do społeczeństwa, które sobie ukształtowałam przez lata. Nie lubię stwierdzeń np. "spotkać się ze sobą", albo "psychoterapia to droga do siebie". Nie pasują mi bo ja jestem jedna (więc nie mogę spotkać się z drugą "ja"), jestem całością.
OdpowiedzUsuńElla
Ale na psychoterapii czasem tego właśnie się dowiadujemy, zaczynamy widzieć kawałek siebie w tych maskach.
UsuńNo i o to może chodzić, żeby być świadomym tych masek. Tak pewnie jest lepiej - być bardziej świadomym. Wtedy można np. bardziej świadomie wybierać, decydować. Ale nie zawsze to jest konieczne. Tak uważam.
UsuńElla